poniedziałek, 17 listopada 2008

Chore tęcze


Chora tęcza zrobiła gimnastyczny mostek nad nocnym miastem. Pod koszulą coś delikatnie łaskotało, a ja zamiast śmiać się drżałem ze strachu. Na chorej tęczy jak na horyzoncie z różną częstotliwością pojawiały się żaglowce o brązowych kadłubach i białych żaglach. Marynarze na ich zalanych pokładach siedzieli oparci o najwyższy maszt i opowiadali sobie swoje żale, jak opowiada się wytarte dowcipy. Czułem coś jak krople cukru, że cichutko ześlizgują się po moich żebrach i zlewają w słodką rzekę. Po raz drugi czułem łaskotanie, ale i tym razem nie śmiałem się. Marynarze wstali i wyrzucili za burtę tego, kto opowiedział dowcip, którego nikt nie znał. I był jeszcze ktoś, kto to wszystko liczył.
Jak cierpliwy Trzmielojad, który obserwuje ruchy owadów, dzięki czemu lokalizuje ich gniazda, by następnie rozgrzebać je i pożreć. Żeruje wtedy nawet przez kilka dni, do pełnego nasycenia.
Najbardziej ze wszystkiego chciałem strząsnąć z siebie tę cieknącą wodę jak robią psy po kąpieli – na wszystkie strony i byle dalej. Niestety, leżąc nie mogłem się zdobyć na tak gwałtowny manewr. Leżałem w ogrodzie, w ciemnym miejscu przy płocie, gdzie z ziemii nie podnosi się rozkładających się jabłek. Tej nocy zamiast jasnych gwiad, z abysu ciemności wyłaniały się całymi ławicami świecące ryby głębinowe o przezroczystej skórze, plastikowych zębach i widocznym szkielecie. Z odwróconym zdziwieniem obserwowały mnie jakbym to ja nie one zamieszkiwał bezdeń najgłębszego rowu oceanicznego, w którą odważnie w 1960 roku zapuścił się Jacques Piccard. Ze szczytów świętych fortec wciśniętych w pustynię, na której kończył się piasek, patrzyły jak w kreskówkach powiększone szkłem oczy starożytnych uczonych. Później pojawiły się kobiety starannie zakrywające swoje piersi, a jedna z nich stojąc obrócona plecami do mnie oglądała mnie w swoim kieszonkowym lusterku (choć równie dobrze mogło to być jedno z tych lusterek rowerowych montowanych do kierownicy, a ona mogła jedynie karminować usta). Gdyby patrzyła dłużej dostrzegłbym odbicie jej twarzy i powiedział coś, ale rzuciła jedynie okiem i szybko odeszła. Tuż obok mojej głowy ktoś nieznanym mi głosem w znanym języku mówił coś i mówił nieprzerwanie tak długo, aż jego głos stawał się ciszą. A nie był nią. I był jeszcze człowiek, który przypominał Argusa, tyle że zamiast stu par oczu na głowie miał sto par czarnych dziurek od klucza, przez które podglądał. I byli inni, których zdolności nie zapamiętałem. Wszyscy prócz mnie wiedzieli. A im bardziej chciałem dowiedzieć się co, tym więcej opowiadano dowcipów. Wycięte z koła barw pasy bezpieczeństwa automatycznie zaciskały się na moich kończynach. Rzeczy szły zgodnie z projektem.
Wszystko działo się tak powoli i wszystkie tęcze tej nocy były do siebie tak podobne...

W tej chwili do pokoju weszła starsza kobieta, niosąc coś w rękach i z troską w oczach powiedziała łagodnie: "Rosół." Na łóżku położyła listek piramidonu.

Brak komentarzy: